5 września 2018

GLOWNIE O PLACKACH ZIEMNIACZANYCH

     Za miesiac bede miec wizyte bardzo milych gosci - syna i wnukow. Mlodszy ma 10 i 1/2 lat a starszy pare dni temu skonczyl 13. Starszy byl niezwykle dumny z urodzin bo bedac teraz 13 czyli thirTEEN jest oficjalnie nastolatkiem. Drugi powod do dumy to ten ze jeszcze rok i bedzie mogl zrobic mlodziezowe prawo jazdy.
      Wracajac do wizyty - chociaz bedzie krotka bo 5cio dniowa to zrobilismy plan wypelnienia dni pobytu i jeden z nich bedzie dniem kucharskim. Od jakiegos czasu Starszy mocno interesuje sie gotowaniem i nie mam tu na mysli pieczenia ciasteczek bo ten okres przeszedl gdy byl "mlody" - jest na etapie wyzszym niz przyrzadzanie prostych, typowych posilkow - pragnie wymyslac nowe i eksperymentowac. Najgorsze ze jego tryb zycia czyli pozne powroty ze szkoly, treningi, mecze ktore odbywaja sie w weekendy, nie daje mu wolnego czasu na zabawy w kuchni.
      Gdy syn omawial z wnukami plan wizyty, Starszy wyrazil zyczenie by jednym z prezentow urodzinowych bylo umozliwienie mu dnia w kuchni. Dyplomatycznie dodal ze chetnie ugotuje typowo polska potrawe - jesli babcia da mu wskazowki i posluzy asysta. To byla propozycja z tych nie do odrzucenia - nie moglabym odmowic, prawda? Wiec pytam czy syn ma juz jakas potrawe na mysli a moim zdaniem powinno byc cos prostego i nie zajmujacego duzo czasu? Syn mowi ze tak, ze omawial kilka dan ze Starszym i stanelo na GULASZ Z PLACKAMI ZIEMNIACZANYMI !
      Przyznaje ze mnie troche zatkalo bo akurat to danie nie jest ani proste ani szybkie do wykonania. Gulasz latwiejszy bo gdy juz sie go przygotuje, doprawi to sie sam dokancza ale placki to inna historia. Zdecydowalismy ze nie bedziemy robic plackow duzych i zwijanych z gulaszem  tylko male, latwiejsze dla wnuka do przewracania na patelni. Bedzie nas piecioro wiec trzeba ich zrobic ok 14 czyli samo utarcie odpowiedniej ilosci ziemniakow ( ja tre recznie) to zmudna robota, ale jeszcze gorsze jest smazenie - u mnie zawsze jest tak ze kuchenka i jej okolica staje sie opryskana tluszczem, niejeden raz ten pryskajacy tluszcz mnie poparzy, smaze na dwoch patelniach by stolownikom podac danie gorace, prosto z pieca a takze by mogli jesc w tym samym czasie - ja, kucharka zawsze pozniej no bo ktos musi stac przy kuchence, dopilnowywac, przewracac, uwazac by nie przypalic.
      Gdy beda chlopcy trzeba bedzie smazyc na trzech patelniach (na szczescie mam 4), gulasz trzymac tez na palniku by byl goracy, uwazac by sie nie poparzyc.... Zupe mozemy zrobic duzo wczesniej by nie zajmowala palnika, podobnie z mizeria - ja tez zrobimy wczesniej. Ja mam w tym doswiadczenie wiec dobrze sobie radze ale nie widze zeby to wszystko bylo proste i latwe do ogarniecia dla chlopca ktory robi pierwszy raz i nie na probe tylko na "powaznie" i dla pieciu osob. 
      Nie bylam zachwycona pomyslem ale nie pisnelam ani slowka, nie chce psuc chlopcu przyjemnosci. Postanowilam jakos tak manewrowac by najgorsze spadlo na mnie ale utrzymac pozory ze glownym kucharzem jest wnuk.
      Dla mlodszego wnuka tez robie cos co wiem ze mu da niezmierna przyjemnosc : kolo mego domu mieszkaja dwa chipmunki* a ja je regularnie karmie i poje. Jeden nie jest przystepny - czeka na ziarno, owszem, ale poza tym ucieka ode mnie. Drugi, a podejrzewam ze to samiczka, zupelnie inny, bardzo przyjazny i towarzyski. Gdy czytam w ogrodzie to siedzi blisko mnie i drzemie, podejdzie do reki by wybrac ziarno z dloni jesli w ten sposob ja karmie. Zdarza sie ze nie pokazuje sie przez pare dni i nie znam powodu dlaczego - pewnie ma cos swojego i waznego do roboty. Na imie ma Niki.
      Wiem ze mlodszy bylby bardzo szczesliwy majac okazje nie tylko przygladnac sie Niki z bliska ale nakarmienie jej z reki wprawiloby go w siodme niebo. Ostatnio, by utrzymac ja kolo domu, by jeszcze bardziej przyzwyczaic do ludzi, oboje z Lokatorem dajemy jej jedzenie na balkonie (balkon ma swe schodki prowadzace na ogrod, ona je latwo pokonuje) tak by musiala przyjsc po drzwi i do reki, by wnuk mogl osobiscie karmic.
      Mam nadzieje ze nasze plany sie powioda, wnuki i syn odjada zadowoleni, kazdy z nich otrzyma czego sobie zyczy i chetnie do nas wroca gdy im czas pozwoli.
      Nigdy nie przypuszczalam ze bede pisac post o plackach ziemniaczanych jakby to bylo wielkie wydarzenie ale co sie nie robi dla wnukow?  

* chipmunk wyglada tak:



Z grubsza podobny do wiewiorki ale ma wielkosc myszy. Jest zwierzatkiem naziemnym i choc potrafi sie wspinac to tego nie robi jesli nie musi. Na zdjeciu Niki wyjadajaca z mej dloni slonecznik. 

12 komentarzy:

  1. Nie no, plany rzeczywiscie ambitne, ale jak solenizant chce, to trzeba zeby zacisnac i spelniac dzieciece (psia kosc! MLODZIEZOWE) zachcianki. :)))
    Musialam udac sie do wiki, co to te chipmunks, najpierw myslalam, ze jakies ptaszki, a to wiewiory pregowane. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojecia ani jak nam pojdzie ani co z tego wyjdzie ale cos mi sie wydaje ze gdybym sama gotowala to byloby szybciej i pewnie z mniejszym zamieszaniem (i balaganem).
      Ale nich chlopak ma radoche i pole do popisu.
      Zmodyfikowalam post by wstawic zdjecie Niki gdyz uswiadomilas mi ze nie kazdy wie co to za stworzonko.
      Oj jak dobrze ze poszlo wczoraj latwo :). Ciag dalszy nieciekawy ale z pewnoscia koniec bedzie dobry.

      Usuń
  2. Oj, widzę, że smażysz placki tak, jak ja naleśniki. Choć bardzo je lubię - nie lubię tego czekania aż się napieką. Jem z talerzem na kolanach, siedząc przy piecu, bo u mnie też musi być ciepłe ;)
    Życzę udanego czasu spędzonego z rodziną i trzymam kciuki za młodego kucharza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje effko - sytuacja wymaga jak najwiecej zyczen powodzenia.
      Wyobrazam sobie ze bedzie chaotycznie i balaganiarsko ale zacisne zeby i przetrwam a jesli wnuk bedzie mial przyjemnosc z gotowania to przyjme jako nagrode.
      Ja tez lubie nalesniki, najbardziej ze serem. U nas byly traktowane bardziej jako deser czy dodatek do czegos bardziej tresciwego bo faktycznie ciezko nimi nakarmic dorosla osobe - napelnialo moich mezczyzn tylko na krotki czas.

      Usuń
  3. Wiesz, co, a może w takim razie zamiast się pietruszyć z tym smażeniem placków zrobisz babkę ziemniaczaną z gulaszem w środku? Narobi się dziecię przy tym setnie, a Ty nie będziesz miała kuchenki opryskanej tłuszczem. Wpierw dziecko zrobi gulasz pod Twoim kierunkiem. Potem się zabierze za utarcie góry kartofli. Potem je wyrzuci na sitko z gaża, żeby ociekły, potem odleje wodę a do startych kartofli doda tę skrobię, która na dnie garnka osiądzie. Masę ziemniaczaną trzeba osolić do smaku, dodać ulubione zioła i zaparzyć dwiema szklankami wrzącego mleka.Potem wymieszać to z gulaszem, umieścić w wysmarowanej masłem foremce i zapiec- 180 stopni, około godziny.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, ten numer nie przeszedlby. Moje chlopy, chociaz lubia przerozne kuchnie, sa bardzo tradycyjni jesli chodzi o polska - musi byc tak jak robily matki a pozniej zony (och, cofam to - synowa nie gotowala niczego), inaczej by im nie smakowalo pomimo tych samych skladnikow. Poza tym wnuk ma juz powiedziane co i jak wiec bylby zawiedziony innowacja i skrotami.
      Wyobrazam sobie ze pojdzie nam "inaczej" niz gdybym ja gotowala ale damy rade. Co wiecej bedziemy pozniej wspominac ze smiechem - mam nadzieje.
      Usciski.....

      Usuń
    2. No tak, ja sobie przypomniałam jak kiedyś u ojca tarłam kartofle na placki. Zaczęłam je trzeć z polakierowanymi paznokciami, w czasie tarcia lakier mi zlazł. Po skończeniu tarcia poleciałam chyłkiem zmyć resztę lakieru. W plackach jakoś nie było go widać i wszystkim smakowały.I nikt się nie rozchorował po nich.
      Buziam;)

      Usuń
    3. W takich wypadkach waznym jest nie mowic innym co sie stalo :) Twoi zjedli bez obrzydzania sobie i na tym koniec.
      Przypomnialas mi gorsza sytuacje - w mej wczesnej mlodosci dzielismy mieszkanie i gospodarke z moja babcia a byly to czasy gdy robilo sie powazne zapasy wekow, ziemniakow, warzyw i kapusty kiszonej na zime. Zajmowala sie tym babcia a ilez musiala sie naszatkowac tej kapusty! Jednego roku, naprawde z placzem, oznajmila ze cala zeszatkowana kapuste musi wyrzucic bo uszatkowala sobie czubek palca i ten kawaleczek wpadl do kapusty i momo poszukiwan nigdy go nie znalazla czyli on jenak w niej jest i cala jej robota na nic a nas nie chce narazac na spozywanie ludzkiego ciala!!!!!!! I zgadnij co? my wszyscy, bez umawiania sie i jak nigdy jednomyslnie stwierdzilismy ze nic strasznego, ze przezyjemy, i niech dalej robi z ta kapusta co ma robic zamiast wyrzucac. Jedlismy cala zime a kto mial zaszczyt zjesc kawalek babci do dzis nie wiadomo i tez nikt nie chorowal.
      Oj, cuda sie nieraz dzialy w tych naszych mlodosciach :)

      Usuń
  4. Z pewnością wnuk będzie pamiętał ten dzień - gotowania z babcią... i nic tego nie zastąpi...a pozniej może wyrośnie z niego znany kucharz ? Skoro to lubi robić....

    P.S. ja pamietam do dziś ten rytuał gotowania niedzielnego rososłu u babci gdzie najpierw trzeba było .kurę złapać :))) i poźniej to rwanie piór i opalanie nad płomieniem :))) ileż to było roboty dla gospodyni.... a po obiedzie obowiązkowe słuchowisko Jeziorany lub Matysiakowie w radio :)))

    Ariadna

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja mialam podobnie i pamietam dobrze bo tego sie nie da zapomniec. I porownac. A gdy sobie przypomne co to sie dzialo z okazji swiat czy imienin! Nic dziwnego ze moj syn tez pamieta babcine gotowanie i pieczenie i jego standarty sa wysokie - zadnych innowacji, zmian, zastepstw. Nie przyjezdza do nas czesto ale gdy jest to liczy na ta tradycyjna polska kuchnie. Ja juz nie gotuje tyle co dawniej jedynie gdy goszcze dzieci.
    Gdy widze wspolczesne malzenstwa to moze i dobrze ze wnuk lubi gotowac: obecne zony nie potrafia i nie chca. W malzenstwie syna to on byl kucharzem a nie zona i choc rozumiem ze wszelkimi obowiazkami nalezy sie dzielic to niestety u nich tak nie bylo. Pozniej nastapil rozwod i lata samotnego zywienia sie "na miescie" no bo kto by gotowal tylko dla siebie i wlasnie te okazyjne, wizytowe szanse na porzadny posilek u rodzicow. Kto wie co w przyszlosci wnuka czeka, czy ta pasja mu sie kiedys nie przyda??
    Mowiac o zdrowiu - wiesz jak dawniej sie jadalo wiec pewnie pamietasz ze ludzie wcale nie chorowali tyle co teraz a takze grubasow prawie nie bylo. Ja zawsze jadalam jak sikorka, czyli duzo i co popadlo bez kalkulowania czy zdrowe, potrzebne albo glutenowe i do 50tki wazylam stale 48kg (teraz 52kg co tez niezle). Moj brat mogl zjesc blisko 40 pierogow naraz a byl zawsze szczuply.
    U moim domu rodzinnym tez sie sluchalo Matysiakow i bardzo czesto rownoczesnie grajac w karty. Nie bylo wtedy tv czy komputerow a jakos nie pamietam bysmy sie nudzili.
    Dziekuje Ariadno i serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Smaku narobilas Serpentyno, ze az mi slinka pociekla! Uwielbiam placki ziemniaczane, z gulaszem nauczylam sie jesc jako dorosla osoba w placku "po cygansku" - ale jak bylam mala , to musialy byc koniecznie z cukrem i smietana! :) Mniam pycha.

    Swietny pomysl na wizyte wnuczkow, na pewno beda pamietac jak z babcia gotowali - to pozniej zostaje na cale zycie.
    Nauczysz nastepne pokolenie i placki ziemniaczane w przyrodzie nie zagina:)!
    Tez lubie sie trzymac utartych przepisow a nie ,jak to mowil moj tesciu " zdziwiac".
    Moj kuzyn zadnego dania nie ugotuje "bez zdziwiania" - czyli do kazdego dodaje cos co na koniec psuje kompletnie smak, w polowie zmienia przepis, i na koncu wychodzi cos zupelnie innego,niz to czego czlowiek sie spodziewal - na ogol wielkie rozczarowanie.
    Rozumiem potrawy egzotyczne czy z innych krajow - lubie ich probowac, bo wiem, ze sa smaki ktore ludzie laczyli od stuleci i na ogol sa bardzo dobre, ale nie znosze laczenia tradycyjnego smaku krajowego z jakim zapozyczonym zupelnie z ksiezyca.
    Np. pyszna polska zupa, a na koniec dowalony hinduski koriander, ktory wywoluje we mnie mdlosci :))



    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam sie ze wszystkim co napisalas, Kitty Katty. Powiem wiecej - ze gdy odwiedzalam Polske to bylam niemilo zaskoczona wlasnie faktem ze w restauracjach ciezko bylo mi znalesc potrawe o znanym, tradycyjnym smaku. Prawie wszystko bylo zmodyfikowane a takze duzo potraw nowych, nigdy wczesniej nie widzianych w menu. To jest ok ale dopoki kuchnia jest pol na pol - cos nowego ale tradycyjnego tez - po prostu dac ludziom wybor.
    Uwielbiam nerki-cynaderki i za kazdym wyjazdem do Polski szykowalam na nie zoladek a tu okazalo sie ze niedostepne!!!! A kelnerki mlodego pokolenia nawet nie wiedzialy o co sie rozpytuje. Podobnie bylo z watrobka.
    Jak Ty mysle ze mieszanie roznych typow kuchni w jednym posilku jest pomylka - mozna przeciez zrobic dzien dan polskich, drugim razem innej narodowosci.
    W moim miescie jest slaby wybor restauracji europejskich ale pelno azjatyckich, tureckich, greckich, wloskich i meksykanskich - tych ostatnich jest zatrzepanie. Meksykanskie bardzo lubimy, ono jest nastepnym po amerykanskim i ich dania moge jesc co drugi dzien.Tak samo te o smaku z New Orlean. Miasto sredniej wielkosci, 250 tys ludnosci, a wiesz ile mamy restauracji? 650!!!!!! liczac wszystko - McDonaldy, pizzernie....I w kazdej pelno ludzi co daje podejrzenie ze nikt juz nie gotuje w domu.
    Moje dzieci i maz bardzo by sie na mnie pogniewali gdybym ugotowala polski obiad z "wydziwieniem" - takie roznorakie moga znalesc w restauracji, w domu chca polskie i juz!
    Ja mam 70 lat wiec niezbyt duzo czasu mi zostalo by wnuki nauczyc gotowania kilku potraw polskich, zwlaszcza ze nie odwiedzaja mnie czesto, ale syn dosc dobrze zna i moze przekaze - jednak to niepewne bo gdy mlodzi odchodza z domu w celu kontynuacji edukacji to juz zyja innym zyciem, w innym miejscu i czesto na stale do domu nie wracaja, tylko z wizytami.
    Dziekuje i mocno pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń