Mam taki obraz w domu:
a ze kupilam ten a nie inny zdecydowaly kolory harmonizujace z wystrojem domu i szczegolnie salonu gdzie to zostal powieszony. To co na nim tez mi odpowiadalo bo piekny choc nieco sielankowy krajobraz. Przypuszczam ze bardziej wedlug fantazji malarza niz z natury bo jakis zbyt ulozony, skomponowany tak by bylo na nim pelno elementow charakteryzujacych krajobrazy i atmosfere krajow polozonych nad Morzem Srodziemnym. Skoro jednak mi odpowiadal kolorystycznie a takze mial rozmiar akuratny do sciany na ktorej zawisl, to mam.
Nieraz rzucam na niego okiem chociaz najczesciej wtedy gdy
go odkurzam. Mysle sobie wowczas ze gdyby mnie ktos naprawde namowil, zawiozl, przywiozl, oplacil przelot i pobyt, to moze, moze dalabym sie namowic na tygodniowy pobyt w tym miejscu. Mimo ze wydaje mi sie tworem imaginacji malarza to z pewnoscia istnieja bardzo podobne.
Brzmi to niezbyt entuzjastycznie, nie widac we mnie wielkiej checi na zwiedzenie tego miejsca gdyz wszystko co obraz pokazuje jest przeciwienstwem klimatow ktore lubie.
Po pierwsze nie pragne zwiedzac okolic goracych, z calodziennym sloncem, drugie to znam juz dobrze cos podobnego bo w przeszlosci mialam okazje zwiedzic kraje o podobnym klimacie (najbardziej podobalo mi sie nad Adriatykiem - ooo, tam sa przepiekne wybrzeza) architekturze i atmosferze - wiec nie jest mi obce, po trzecie miasteczko na obrazie robi wrazenie ze niezbyt jest co tam robic. Zwiedzenie zajeloby moze jeden dzien a pozniej co? plywac lodzia po morzu w te i we wte? I glowe dam ze tamtejsze kwatery nie maja klimatyzacji a ja bym dlugo bez niej nie wyzyla. A takze przymierala glodem bo kuchnia tamtejszych okolic absolutnie nie dla mnie. Gdy bylam to polowanie na potrawy zblizone do mych gustow zajmowalo mi spora czesc dnia, zamiast urlopowania sie.
Moje klimaty to umiarkowane, krajobrazy to gory, lasy, jeziora, cos co moge spotkac w stanie Oregon np, polnocnej czesci USA, Kanadzie, Alasce - krajobrazy sa tam bardziej dramatyczne, czasem wrecz surowe, naturalne, nie wymuskane jak na moim obrazie.
A jednak co spojrze na obraz to jestem chetna dac sie namowic na krotka wizyte w tym miejscu.
Ty masz zmartwienia, Serpentyna! :)))))
OdpowiedzUsuńW takich miasteczkach mzna wszystko, np. isc przed siebie brzegiem morza, najpierw eksplorowac w prawo, innego dnia w lewo. Mozna pojsc wglab ladu, mozna plywac samemu albo jednostkami plywajacymi, mozna nurkowac, probowac rozmawiac z tubylcami, ktorzy bywaja prawdziwa skarbnica wiedzy lokalnej. Ja na pewno bym sie tam nie nudzila.
Wszystko zalezy czy sie jest typem "gorskim" czy "plazowym". Juz wspomnialam co mi nie odpowiada w miejscach jak na obrazie wiec jesli malo dodam ze na sloncu byc nie moge, nie lubie chodzic po piasku, plywac nie umiem - a przede wszystkim bywalam w podobnych miejscach (i glodowalam) wiec wiem ze dwa dni pobytu w nich to wszystko co moglabym zniesc. Przyznaje ze sa atrakcyjne wzrokowo ale nie daja mi tego co gorskie, dzikie krajobrazy.
OdpowiedzUsuńZmartwienia, Pantero. Zaczne od tego ze wiek i emerytura daje duza swobode w stylu zycia - nie musze pracowac, dzieci odchowane i na swoim, i choc wbrew temu co mowia ze na emeryturze NICZEGO sie nie musi a wcale prawda nie jest bo duzo sie nadal musi choc innego charakteru, to jednak jest sie panem swego czasu i upodoban, jest wiecej okazji do robienia tego na co dawniej nie bylo czasu. Zmartwien mam trzy, wszystkie powazne i typu takiego ze ani moja wina ani naprawic sie nie da - trzeba z nimi zyc.
Wiec nie wszystko jest u mnie idealne.
Na obrazie taki spokoj, taki Eden - moze to mnie pociaga wbrew upodobaniom?
Poczekaj nastepnego wpisu to zobaczysz co mi sie tu nowego szykuje a bedzie mozna zaliczyc do takich typu - zeby ino zawsze takie a nie wieksze nieszczescia sie dzialy.
Oooo - znow napisalam "ino", znow mnie jedna z komentatorek ochrzani. Ale co mi tam - jestem na emeryturze i basta! Mam pomysl - jesli sie odezwie to posle ja na blog Rybenki - tam dopiero zobaczy cuda pisowni:)
Do mnie tez mozesz przyslac, nie dosc, ze nie mam i nie stosuje polskich znakow diakrytycznych, to od czasu do czasu wale specjalnie takie byki, ze w ziemie wbija. :)))
UsuńTwa pisownia jest bardzo czysta i poprawna a jesli cos czasem wstawisz to wyraznie widac ze bylo zamierzone a nie pomylka.
OdpowiedzUsuńPodzielam Twoje wrazenia Serpentyno - w duzej czesci :) Wypad do krajow srodziemnomorskich lubie, ale krotki i tak pod koniec wrzesnia. Ten obrazek faktycznie sielski, ale w wiekszosci tych krajow roslinnosc jest karlowata, ziemia wypalona, sucha , piaszczysta i po krotkim pobycie zaczynam miec przesyt , albo wlasciwie niedosyt. Tesknie do soczystej zieleni, drzew, lasow i zielonych lak i rzeskiego powietrza. Jedynie morze jest cudownie szmaragdowe i mile w kapieli:) Co do kuchni to tez sie z Toba zgadzam - lubie oliwki, ale jak dlugo mozna zywic sie makaronami z sosem badz pizza? To jest kuchnia odpowiednia na tamtejsze klimaty, po powrocie do domu przestaje mi smakowac, nie mogalbym zywic sie tym na codzien:) Usmialam sie, ze glodowalas, az tak? A co w ogole nadawalo sie do zjedzenia?
OdpowiedzUsuńFaktycznie mamy podobne upodobania klimatyczno-odzywcze co dobrze bo rozumiesz moje. Nigdy nie rozumialam pedu ludzi do wakacji w tropikach, nawet zanim moja corka zamieszkala na Florydzie gdzie jestem czestym gosciem. Ona chetnie odwiedza mnie zawsze probujac tak zaplanowac pobyt by wypadl na chlodny okres - jesien lub zima - moc popatrzec na "normalne" drzewa a nawet opadniete z lisci. Gdy zdarzy sie zima ze sniegiem to dla niej wielka frajda. Wiesz pewnie ze w zimie Floryda pelna kanadyjczykow ktorzy uciekaja od swej srogiej zimy - a ona na przyszle lato planuje wakacje na....Alasce.
OdpowiedzUsuńCo lubie jesc? Duzo by mozna wyliczac ale nie bede - krotko okreslajac kuchnie polska ale tradycyjna, nie ta obecna zmodyfikowana, czesto smakiem niepodobna do pierwowzoru. Pare potraw z kuchni niemieckiej, pewnie przez podobienstwo do polskiej, no i amerykanska, ale znow tylko tradycyjna. Jak wszedzie ciezko znalesc cos orginalnego, kazda potrawa to nie wiadomo co albo "skazona" czyms czego nie lubie. Nie lubie oliwy, serow, owocow morza. Gdy nie gotuje tylko korzystam z restauracji to mam kilka wyprobowanych , z kolei w nich ulubione potrawy wiec zongluje pomiedzy nimi. A gdy jestem w krajach gdzie jedzenie mi nie odpowiada to szukam typowo europejskich restauracji albo potraw najblizszych mego podniebienia i w dodatku prosze: bez posypywania serem, polewania oliwa, ostatnio doszly wszelkie orzechy bo na starosc stalam sie na nie uczulona. Ale jest ciezko tak sie zywic przez dluzszy okres i chodzic w niedosycie a nie w kazdym zakatku swiata spotka sie restauracje z dobrym wyborem potraw, poza regionalnymi.
W tych srodziemnomorskich krajach najczesciej zywilam sie pospolita kanapka z wedlina - trzy razy dnia, przez kilka dni. Albo szaszlykami, pizza skonstruowana wg mych wytycznych.
Ciezkie jest zycie takiego grymasnego turysty jak ja - woze ze soba swa poduszke, reczniki, szampon i jeszcze mi zle, jeszcze tylko patrze kiedy do USA i domu.
Serpentyno, coraz bardziej upodabniam sie do tego samego typu turysty !:)
OdpowiedzUsuńJesli jade samochodem to wioze swoja posciel i poduche, o reszcie nie wspominajac, bo kto nosi ten nie nie prosi, jak mowil moj tata! :)
Jesli samolotem i musze sie ograniczac, to i tak zawsze mam swoje kosmetyki, swoj recznik a nawet dwa. Mam takie specjalne lekkie i cieniutenkie. Strasznie brzydze sie recznikow hotelowych; jak sobie wyobraze kto i co w to wycieral, to mnie wzdryga, ze mam tego uzyc do twarzy albo sfer dla mnie najdrozszych, one mi sie zawsze wydaja takie niedoprane! Posciel jakos przeboleje, bo poprzez suche nie mozna sie zarazic, zarazamy sie tylko poprzez wilgotne badz mokre, wiec zawsze biore klapki pod prysznic, a w ostatecznosci rzucam pod nogi cokolwiek swojego np. bielizne badz worek foliowy , tylko trzeba uwzac, zeby nie wywinac orla.
Generalnie pobyt dluzszy niz tydzien poza domem zaczyna byc dla mnie meczarnia – wiec ograniczamy wyjazdy do krotkich wypadow. Kocham slonce, plaze i morska wode, ale najbardziej to kochalam jak mieszkalam blisko morza i po plazy szlam sobie do wlasnego domku i oczywiscie w Polsce , wiec tropikow na ogol nie bylo, bylo za to fajne lato.
Teraz owszem, lubie sie wygrzac, ale nie w upalach, dlatego krotki wypad nad cieple morze robimy we wrzesniu badz pazdzierniku – i wiem, ze bedzie super, ale wiem tez, ze z radoscia bede wracala do wlasnych katow.
Jedzenie w hotelach all inclusive jest jednak wspaniale – nigdy sie nie nacielismy.
Jest ogromny wybor mies , warzyw, ryb , potraw regionalnych i bardziej uniwersalnych – a sera jak na lekarstwo! Trzeba sie mocno pilnowac, aby nie wywiezc zbednych kilogramow na sobie. :)
Teraz juz nie jezdzimy tyle co dawniej. Obecnie nasze wypady to odwiedzanie dzieci czyli te same i dobrze nam znane miejsca. Gdy jezdzilismy to zawsze wiazalo sie z duzym glowkowaniem Dokad? tak by wybrac miejsce nie tylko interesujace ale z odpowiednim zapleczem kwaterunkowym, klimatem itd. Gdy nie spelnialo naszych standartow to znosilismy niedogody lagodniej niz teraz. U mnie niechec do podrozy zrodzila sie wczesniej niz u meza, jednak dopadla jego tez i zostalo na tych podrozach czysto odwiedzinowych - i za kazdym razem naprawde calujemy drzwi domu gdy wracamy. A przeciez dzieci zapewniaja nam najlepsze warunki pobytu czyli nie w tym rzecz tylko cos co przyszlo ze staroscia. Poza tym jest tak ze obojetnie do ktorego dziecka lece, czy to Boston czy Fort Lauderdale, musze uzywac dwoch samolotow, a to wiaze sie z czekaniem na lotniskach i w rezultacie czas spedzony na nich jest dluszy niz czas lotow - zajmuje wiekszosc dnia i jest meczace. Zdecydowanie bardziej wole by dzieci przylatywaly do mnie.
UsuńA gdy o tym pomysle to nigdy nie bylo we mnie pociagu do podrozy, robilam to dla rodziny, by dzieci mialy wakacje, okazje do poznania innych stron swiata czy USA.
Nigdy nie biwakowalam, nie nocowalam pod namiotem i bez mozliwosci lazienki pod reka - i wyglada ze juz nigdy nie bede i wcale mi to nie przeszkadza :)