30 czerwca 2019

ZACZELO SIE OD SALAMANDRY . . . .

     A skonczylo na wspominkach wakacji w czasach mlodosci.
Jednego wieczora gdy syn opowiadal ciekawostki swym synom napomknal jak to pare dni przed przyjazdem koszac trawe o malo co nie przejechal maszyna salamandry.
     Sluchalam i uprzytomnialm sobie ze salamandry nie widzialam od czasu....pobytu na kolonii w Lanckoronie. 
Oczywiscie musialam byc wtedy mala dziewczynka czyli nie widzialam zadnej przez ponad 60 lat !
     Teraz, gdy to sprzatam i pucuje, no i jako ze sa wakacje i okres wyjazdow a glownie slyszac o tej salamandrze to calosc dala mi okazje do pomyslenia o moich wakacjach w czasie mlodosci, a z tego czescia byly kolonie. Pamietam 4 rozne wiec chyba tyle ich bylo: ta w Lanckoronie, inna w Zawoi Widly, jeszcze inna pod Rzeszowem, nie pamietam nazwy miejscowosci, i na wyspie Wolin. 
Wszystkie byly ok, z kazdej mam dobre wspomnienia ale najbardziej lubialam ta lanckoronska i w Zawoi. 
 Ta na Wolinie byla ostatnia bo zaczelam sie robic "za stara" na kolonie, zarazem pamietna o tyle ze przyczepil sie do mnie chlopak, wielbiciel mozna nazwac, Staszek, a pochodzil z Warszawy. Wcale nie byl w moim typie choc wowczas nie operowalam takim pojeciem i mysleniem, jedynie wiedzac ze wcale mi on sie nie podoba. Ale jakos doszlo do tego ze jednego dnia mnie pocalowal, nie pamietam gdzie : czy w policzek, czy usta, wiem ze po kryjomu sie wycieralam i wycieralam i pozniej przez dluuuugi czas zylam w strachu czy nie jestem w ciazy.

     Kolonia w Zawoi, pieknym miejscu, cudnie polozonym posrod gor, oproczych tych krajobbrazow utknela mi w pamieci kilkoma przygodami, z czego dwie byly natury seksowej, choc wtedy nie mialam pojecia co widze i co to znaczy.
 Ale byla inna tez :
 bylismy rozlozeni w czterech budynkach ktore byly od siebie w dosc sporej odleglosci, i na pagorkowatym i zalesionym terenie. Moj budynek byl najblizszy miasteczku, a kuchnia, jadalnia, swietlice miescila sie w innym, najblizszym lasowi, u podnoza gor, ostatnim w rzedzie . Nie bylo problemu chodzic na posilki czy inne zajecie ale gdy nie padalo - bo gdy bylo mokro to nie tylko sie szlo w blocie ale slizgalo po tych drozkach pod gorke lub z gorki. 
     Znaleziono sposob by choc jednej posilkowej wycieczki uniknac - w czasie deszczu za kazdym razem kto inny mial dyzur polegajacy na pojsciu do tego kuchennego budynku i przyniesienia dla wszystkich podwieczorku bo to byly owoce lub ciasto wiec dalo sie przyniesc w tekturowym pudle dla moze 20-25 dzieci i opiekunek.  Jednego razu padlo na mnie i gdy wracalam z pudlem paczkow i jablek posliznelam sie na blocie, wywrocilam, pudlo oczywiscie upuscilam, ono sie otworzylo i wysypalo swa zawartosc na bloto. 
Oj , ale bylam zrozpaczona tym co sie stalo bo jak paczki oczyscic z blota, uczynic je jadalnymi? Nie da sie i przeze mnie caly moj budynek bedzie bez podwieczorku :( 
Do dzis pamietam ta rozpacz i poszukiwanie rozwiazania problemu. 
Mimo mlodego wieku dobrze rozumialam ze pierwsze to pospiech by sie calosc jeszcze bardziej nie rozmoczyla i ublocila : najpierw wiec pozbieralam paczki, powrzucalam do pudla trzymajac wieko zamkinieta, pozniej jablka. A sama tez bylam ublocona upadkiem  ale na to juz nie zwracalam uwagi. Pozniej donioslam calosc do budynku i schowalam sie w jakims nieuzywanym korytarzu czy pokoju i tam kazdy paczek z osobna wycieralam z blota - rogiem sukienki. Oczywiscie tylko tyle ile sie dalo bo niemozliwym bylo usunac bloto calkowicie. Wygladaly okropnie, troche przemoczone, pogiete, w zaglebieniech ciasta widac bylo ziarnka piasku czy ziemi i na dodatek wycierajac obtarlam z nich caly cukier. Z jablkami bylo prosciej a moja sukienka i ja cala wygladalam nie lepiej a pewnie gorzej niz te paczki.
     W koncu, gdy zdawalo mi sie ze juz nic wiecej sie nie da zrobic by lepiej wygladaly wybralam i odlozylam jeden najczysciejszy i najbardziej ksztaltny paczek dla kierowniczki a reszte do podzialu miedzy kolezanki . Ale sie balam i wstydzilam momentu kiedy zaczne rozdawanie i bede zmuszona opowiedziec co sie stalo - ale ze obczyscilam, mozna je jesc, ta odrobinka przyklejonej ziemi nie zaszkodzi........
Z tym odlozonym polecialam na pietro do pokoju kierowniczki by dostarczyc podwieczorek.
Tak sie zlozylo ze oprocz naszej opiekunki ona mieszkala w naszym budynku bo mial na poddaszu akurat dwie sypialnie a takze byl najblizej miasteczka. 
Mielismy rowniez kierowce i Zuka bo codzienne zaopatrzenie trzeba bylo z miasta przywozic. Te wychowawczynie zmienialy sie z kazdym turnusem ale on byl na stale, zatrudniony na cale wakacje.
      Normalnie weszlabym do jej pokoju pukajac i czekajac na pozwolenie ale po mym upadku bylam tak przejeta i roztrzesiona a takze niepewna jak zareaguje na blotnisty paczek ze weszlam bez pukania. 
Patrze a tu pani kierowniczka w lozku, nie wiadomo dlaczego skoro bialy dzien, w dodatku z tym kierowca co tez dziwne bo lozko chyba za waskie dla dwojga skoro lezy na niej ......
O, swieta naiwnosci. A raczej niewinnosci bo ktoz w tym wieku rozumial o co tu chodzilo?
Oboje skoczyli jak oparzeni, ona wyszarpala paczek z mojej reki i kazala wyjsc a ja zrobilam sie jeszcze bardziej zrozpaczona myslac ze juz jakims cudem wie o katastrofie i zlosci sie o zniszczenie paczka. 
 Kierowniczka do konca turnusa byla dle mnie bardzo mila, traktowala mnie jak pupilke a ja przez dlugi czas myslalam ze dlatego iz chciala mi oslodzic paczkowa traume.
     Myslicie ze to koniec kierowcy i mych przygod? O nie :
jednego razu gdy cala grupa lazilismy po lesie zbierajac jagody oddalilam sie od innych i o malo nie wlazlam na jego gole plecy i tylek. A on, znow nie wiadomo dlaczego lezal na kobiecie, tym razem tej mojej wychowawczyni .
Znow nie rozumialam jaki jego problem z tym lezeniem na babach. 
Teraz dopiero rozumiem na czym polegala jego wakacyjna praca, poniekad ciezka bo skoro turnusy czyli baby sie zmienialy to mial naprawde duzo manewrowania, glowkowania i roboty.
Pani wychowawczyni tez po tym incydencie byla dla mnie niezwykle mila, nadskakujaca czyli mialam dwie takie slodkie dla mnie i ciekawam czy zauwazyly to u siebie i czy dalo im do myslenia dlaczego ?
     Chyba najbardziej lubilam kolonie w Lanckoronie bo bardzo podobalo mi sie polozenie budynku, okolica, tereny po ktorych wedrowalismy i bawilismy sie. Mimo mlodego wieku jakbym juz wtedy czula sie jak ryba w wodzie pomiedzy gorkami, lasami.
 Mieszkalismy w dawnym domu wypoczynkowym, ktory byl bardzo obszerny i o ladnej architekturze w stylu goralskim, wiele pokoi mialo balkony, lazienki, z kazdego okna byly cudne widoki. Uwielbialam gdy pozwolono nam na wolne zabawy, chwile gdy moglismy pobiec do lasku, lazic po gorkach, zwiedzac pobliskie ruiny. Ten dom mial basen, kort tenisowy i koszykowki ale ta czesc byla nieczynna, a my mielismy tyle innych zajec ze nie odczuwalismy ich  braku. Pamietam ze na jeden weekend przyjechali rodzice by mnie odwiedzic, ze spedzilam z nimi dwa dni zwiedzajac pobliski klasztor czestochowski i reszte okolicy. 
 Wlasnie tam bylo zatrzesienie salamander, doslownie co krok to salamandra. I wcale sie nas nie baly, spokojnie wygrzewaly sie w sloncu.


Rozne zdania slysze o koloniach  - ja swe cztery razy lubialam, z kazdych bylam zadowolona.   

8 komentarzy:

  1. Uwielbialam kolonie, co roku jezdzilam na dwa turnusy, jeden z mamy zakladu, drugi od taty, a potem na obozy, albo harcerskie, albo sportowe, bo gralam w koszykowke w LKS. I byly jeszcze wczasy z rodzicami, wiec wakacje mialam zawsze wypelnione co do dnia.
    Fajne byly czasy i ludzie jakby lepsi...
    A salamandry nigdy w naturze nie widzialam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja cale dziecinstwo i wczesne szkolne lata pamietam jako bardzo aktywne, bez minuty nudow. A przeciez nie mielismy komputerow ani nawet przez jakis czas, wlasciwie przez lata tej wczesnej mlodosci, nawet telewizji.
      Wyglada ze Ty i ja mialysmy szczescie do kolonii - mnie nawet na nich smakowalo to czego bym sie w domu nie tknela.
      Z rodzicami jezdzilam na przeciwne strony Polski bo mialam wujkow w Elblagu i Mirsku kolo Jeleniej Gory, czyli gory i morze, do wyboru. Jezdzilismy do znajomych do Czechoslowacji i na Wegry ale bardziej lubialam Czechoslowacje, moze przez bardziej podobny jezyk.
      A tutaj z dziecmi jezdzilismy zaledwie kilka razy bo albo z poczatku nie bylo nas stac albo gdy bylo to oni stali sie nagle dorosli i nie jezdzili z nami.
      W USA nie udalo mi sie byc tam gdzie najbardziej chcialam jedynie tam gdzie mnie los rzucal lub wymagal.
      Wiesz co ? Z tego co piszesz i Anabel tez, wynika ze salamandra to jakis niepospolity "ptak". Myslalam ze bardziej spotykana - i teraz widze ze gdybym ich nie widziala na tej kolonii to nie uwidzialabym nigdy.
      A tu , kolo domu, corka zreszta tez kolo swego, mamy pelno tych Geico.

      Usuń
  2. Wszystkiego byłam dwa razy na koloniach- raz gdy miałam 7 lat i drugi gdy miałam ich 14. Te pierwsze były niedaleko Warszawy, trwały 4 tygodnie i 4 tygodnie łaskawie przepłakałam. Nic mi tam nie smakowało, spałyśmy wszystkie w jednej sali, budynek był nieskanalizowany.
    Ta druga kolonia była w Skawie koło Rabki, też w budynku szkolnym, też brak kanalizacji, codziennie nas gnali w kurzu i upale do Rabki, bo się paniom strasznie nudziło. Jedyną atrakcją były nieomal codziennie po południu burze.Na przeciwko budynku stało skoszone zboże i po kolejnej burzy i deszczu te snopku po prostu pływały. Żywej salamandry nigdy nie widziałam, jakoś się nie złożyło;)
    Miałaś niezłego farta do znajdywania owych pań w sytuacji jednoznacznej.Mnie bardzo wcześnie w domu uświadomili w kwestii rozrodu, bo gdy miałam 6 lat moja ciotka była w ciąży i siłą rzeczy musieli mi powiedzieć, że ma w brzuchu dziecko i z grubsza, na poziom sześciolatki wytłumaczyli o co idzie.Podobno na zakończenie powiedziałam ,że dobrze, że ciocia taka gruba przez to dziecko w brzuchu a nie dlatego, że tak dużo je. W każdym razie wiedziałam, że od całkowania nie zachodzi się w ciążę, raczej od wspólnego spania i nawet się martwiłam czy aby babcia nie będzie miała dzieciaka, skoro śpią z dziadkiem w jednym łóżku.A gdy miałam 12 lat dostałam odpowiedni lekturę i już wiedziałam wszystko.
    Serdeczności;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja chyba skonczylam jezdzic majac 11-12 lat bo jakos wydawalo mi sie ze stalam sie za stara na kolonie, poza tym w tym wieku moglam sama przebywac w domu co lubialam, chodzic na basen, zreszta mialam starszego brata wiec towarzystwa mi nie brakowalo.
    Ja w tym kolonijnym wieku nie bylam az tak uswiadomiona jak Ty. Mialam tylko przykazane nie dac sie dotykac, calowac itd i dlatego balam sie tego pocalunku bo cos mi switalo ze slyszenia ale nie wiedzialam co. Ja mysle ze moj wiek byl jeszcze zbyt mlody na takie rozmowy i szkolenia, i slusznie rodzice uznali ze tylko ochrona przed molestowaniem wystarczy. Czasem gdy dziecko jeszcze mlode i niewinne to takie fakty moga byc szokiem. Tez cos tam wiedzialam ale do pewnego punktu, takie przyniesione z ulicy i w sumie malo. Nie mysle ze 6 latce zrobilabym szkolenie seksualne, poza ogolnym ze dzieci sie biora ze zwiazku kobiety z mezczyzna.
    Jak Ty okolo 11-12tego roku zycia dowiedzialam sie "wszystkiego" chocby przez to ze to byl okres poczatku menstruacji.
    Anabell - wszystkiego do dzis nie wiem bo gdy czasem w ksiazce spotkam opis tego i owego, nieraz pierwszy raz slyszanego, to mi wlosy staja deba.
    Rzeczywiscie po takich koloniach na jakie trafilas mozna sie zrazic i miec zla opinie. Ja tak mam z lekarzami choc niewatpie ze gdzies na swiecie sa dobrzy.
    Hura! Mam posprzatane !
    Mocno Cie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. He he he Serpentyno, ale ci sie trafialo z tymi golymi dupami !
    Usmialam sie po pachy. :)))

    Natomiast nie mialam pojecia , ze w Polsce zyja salamandry!
    I ze istnieje Lanckorona? Myslalam, ze Ty o Stanach piszesz , ha ha.
    Taka nazwa w Polsce , no teraz juz wiem , bo obczytalam.
    Popatrz , az dwie rzeczy calkowicie dla mnie nowe i moze jeszcze to, ze lubilas te kolonie.

    Pojechalam dwa razy do Szklarskiej Poreby na 3 tygodnie i za kazdym razem byl to dla mnie absolutny koszmar.
    Nie znalam tam nikogo, a glownie byly tam dzieci stoczniowcow z Gdyni, ze stoczni , w ktorej pracowal moj tata,
    z tym, ze my mieszkalismy w Gdansku. Te dzieciaki sie znaly, ja odstawalam jak sore thumb.
    Poza tym teraz juz wiem, ze nie cierpie chodzic po gorkach i wzniesieniach – wychowana jestem nad morzem,
    gory mnie niesamowicie mecza. Lubie tylko na nie patrzec.
    W tej Porebie odchodzila codzienna mordega : schodzenie w dol do miasteczka, wlazenie na gore na obiad, kiedy bylismy zmeczeni i
    zlani potem.
    Zlazenie w dol po obiedzie, wlazenie na gorki okoliczne, a potem znow pod gore do schroniska... Dla mnie okropnosc!
    Jedzenia nie pamietam, pewnie bylo normalne, za to pamietam te samotne wieczory w duzym pokoju , gdzie czulam sie jak “odmieniec”. Liczylam dni do powrotu do domu . Za jednym razem byly upaly i mordega w uaple, za drugim ciagle lalo i grzmialy burze – nuda w schronisku okropna.

    Za to fantastycznie wspominam oboz Unesco w Warszawie – kiedy mialam juz 17 lat. Byl to oboz jezykowy, a atrakcja mieli byc rodowici Amerykanie! I byli. Bylo kilku nauczycieli amerykanskich i co najlepsze...kilku studentow. Zakochalam sie na amen w Jeffie , tak uroczego chlopaka nie widzialam nigdy w zyciu – pamietam tylko, ze pochodzil z Wisconsin i ze oddalam mu w prezencie zabytkowe kolczyki po mojej babci – takie malutkie wkrecane, bo Jeff i jego brat nosili po jednym kolczyku w uchu. To tez bylo dla mnie zachwycajace.
    A poza tym mialam fantastyczne dziewczyny w pokoju i z jedna zaprzyjaznilam sie tak, ze jeszcze 2-3 lata pozniej pisalysmy i odwiedzalysmy sie. Ona byla z Gorzowa , ja z Gdanska, nie bylo telefonu w domu, byly tylko listy – w koncu zycie ponioslo nas w rozne strony ,choc do dzis ja pamietam. Teraz mialybysmy maile, skype’a i telefony na biezaco ... Szkoda mi tej przyjazni.
    I sam oboz – kapitalni ciekawi ludzi, ciekawe zajecia , jezyk, mnostwo ciekawostek, historii, kupa smiechu, wspaniale towarzystwo.
    To bylo bardzo fajne upalne lato !

    Ciesze sie, ze masz posprzatane – i pewnie zaraz wymyslisz jakas nastepna przygode.:))

    P.S. Sos zakupilam , steki tez, ale przyznaje ze skrucha , ze nie zdazylam wyprobowac!
    Moze dzisiaj sie uda xxx






    OdpowiedzUsuń
  5. Miewalam lepsze czy gorsze urlopowe pobyty ale najgorszym byl taki w domkach campingowych - w moim dojrzalym zyciu i gdy dzieci byly moze 2 -3 letnie. Nie tyllko bylo meka mieszkac w jednopokojowym domku ale rowniez chodzic do wspolnych prysznicow i toalety. W dodatku pogoda okropna bo deszczowa i pochmurna wiec musialo sie siedziec w tym kurniku. Po paru dniach tak mialam dosc ze spakowalam manele i wrocilam do domu. Maz protestowal bo on nie cierpial jak my - znalazl sobie kolegow do grania w karty i piwa i zla pogoda i komary mu nie przeszkadzaly.
    Moim zdaniewm to w najlepszym pobycie znajdzie sie jakas drzazga i powinno sie z tym liczyc jeszcze zanim wyjedzie.
    Rzeczywiscie Twoj Unesco oboz brzmi fajnie. Zreszta bylas juz w wieku takim ze moglas wieloma rzeczami kierowac i dostosowac do siebie, nie jak w czasie dziecinstwa duzo mielismy narzucone, chcielismy czy nie.
    Wiem ze sa sposoby, np miejsca internetowe sluzace do szukania osob. Fecebook tez niejednemu pomogl.
    Ciekawe czy nie daloby sie odszukac tej kolezanki - ale byloby wspaniale. Szkoda ze stracilyscie kontakt.
    Dla mnie tez nazwa Lanckorona brzmiala dziwnie i obco i choc nigdy nie dociekalam zrodla powstania to brzmi....szwedzko, co nie byloby dziwnym majac na uwadze historie.
    Z komentarzy dowiedzialam sie jak trudno w Polsce spotkac salamandre - wiec wynika ze kazdy wpis blogowy czegos nas uczy.
    Dobrze ze zrobilas przygotowania do grillowania - czy znalazlas jakas sol z dodatkami jarzynek i przypraw?
    Smacznego, oby udaly sie doskonale w smaku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myslalam o tym Serpentyno, ale w zyciu sobie nie przypomne jak ona miala na nazwisko, a poza tym juz dawno pewnie wyszla za maz i moze mieszka zagranica ? Pamietam tylko jej imie. To bylo...oj bardzo dawno temu !:)

      Wiem, ze ona sie przeprowadzala kilka razy, miala dosc ciezkie warunki w domu, listy juz pozniej nie dochodzily, ja tez sie wyprowadzilam , a ostatnim razem jak byla w Gdansku dzwonila, zalozyli nam telefon, a mnie nie bylo akurat w domu! Dzwonila oczywiscie z budki i pewnie pozniej wsiadla w pociag i pojechala do domu...a ja rozpaczalam. Szkoda, nie bylo nam pisane.

      A masz racje, to moze byc pozostalosc po Szwedzkim Potopie!

      Soli nie znalazlam ... bede szukac .

      A te domki campingowe i ja pamietam! Ja jako dziecko, a moja mama jako urlopowa gehenne. Byly to tanie wczasy, ale z wlasnym wyzywieniem. Dzieci i mezczyzni ruszali do jeziora , pluskac sie i lowic ryby, a biedne kobiety od rana staly przy garach i kombinowaly co ugotowac w warunkach o niebo gorszych niz we wlasnym domu.
      I to mialy byc dla nich wczasy! Biedaczki.
      Gdybym byla na miejscu mamy, wrocilabym do domu po 2 dniach - no ale...
      Kiedys to byl standard , tyle, ze juz wiecej na takie warunki nie pojechalismy.
      Mialas 100% racje Serpentyno.




      Usuń
  6. W moich domkach sie nie gotowalo tylko chodzilo do glownego budynku na posilki ale to nie zmienialo ciezkich warunkow plus mialam przeciez male blizniaki ze soba.
    Moje niezapomniane wczasy to te w Karpaczu gdy mialam moze 21 lat. Pojechalo nas tam dwie pary.
    Rozumiesz ze nie moge opisac szczegolow poza tym ze bylismy posrod cudnych gor i lasow i w srodku zimy co dodawalo uroku calej reszcie. Oczywiscie pamietam do dzisiaj choc nie pamietam gdzie mieszkalismy, tzn nazwy willi albo co jedlismy i gdzie , nic poza tym ze bylo cudownie.
    Pozniej, gdy wyszlam za maz, mialam dzieci, to ten facet nadal dzwonil i interesowal sie i czesto sie zastanawiam co by bylo gdyby......

    OdpowiedzUsuń