2 lutego 2020

SHIT HEAD & BEACH CHICKEN

     Po polsku znaczy : G....niana glowa i plazowe kurczaki. 
Wczoraj, w sobote, chcac wykorzystac cudny pogodowo dzien - bardzo sloneczne 17 st C, z lazurowym niebem, postanowilam na lunch pojsc do miejsca z ogrodkiem by zjesc na powietrzu i ta wspaniala pogode nalezycie wykorzystac.
 Jako ze na ogol mieszkam sama i lunche spozywam sama, to zawsze ide na nie z ksiazka. Doszlo do tego ze chyba nie umiem jesc bez ksiazki, ze nawet gdy mam towarzystwo meza i wtedy nie czytam, to mi czegos brakuje podczas jedzenia. Wszystkie moje lunchowe miejsca znaja mnie z tego i wiele nazywa mnie "book lady".
     Wiec wybralam sie wczoraj a moja ksiazka byla ta :



grubasna, ponad 600 stronicowa, w sliskich plastykowych okladkach.
 Przy okazji powiem ze pierwszy raz czytam powiesc tej autorki i co narazie moja opinia nie jest najlepsza bo ksiazka okazala sie fikcja - o tym ze Drakula nadal zyje i grasuje wsrod nas. Tyle ze przy okazji podaje bardzo duzo szczegolow historycznych i ta strona mnie interesuje.
     Gdy bylam gotowa do wyjscia mialam rece pelne roznosci - torebka, ta ksiega ktora wsunelam pod pache, w jednej rece swistki i inna makulature do wrzucenia do kubla recycling, w drugiej te idace do smieci. 
Gdy juz bylam w garazu i blisko kublow i samochodu ale jeszcze z pelnymi rekoma, slysze z torebki telefon komorkowy - i nalezaloby odebrac ale jak?
 Pierwsze to pozbylam sie ksiazki spod pachy kladac ja na dach samochodu, drugie rzucajac niepotrzebna poczte na posadzke, tym sposobem uwalniajac jedna reke. 
     Pogadalam, papiery zebralam z posadzki, wrzucilam do kubla i zadowlona z siebie i swej przedsiebiorczosci pojechalam na lunch juz sie widzac przy stoliku w sloncu , jedzaca fajna pizze i czytajaca. A nawet w innym miejscu na lawce przy klombie, z ksiazka i lodami. 
     Po drodze pomachal mi sasiad grzebiacy w grzadkach, pod nastepnym domem z zazdroscia spojrzalam na narcyze sasiadki bo ladnie jej kwitna i to od tygodnia - moje maja tylko peki wiec jeszcze im troche do zakwitniecia. Kolo jej domu skrecilam w swa strone i wtedy uslyszalam gluchy odglos - ale chociaz zarejestrowalam to nie zwrocilam nan uwagi. 
Zajechalam pod pizzernie, nadal bardzo ze siebie i czekajacej mnie uczty na powietrzu bardzo zadowolona, biore torebke i siegam po ksiazke ktora powinna lezec obok jak zawsze - a tu jej nie ma!!!!!
Moja rozpacz byla niezmierna bo ja po prostu nie umiem jesc bez ksiazki, zwlaszcza ze na pizze trzeba troche czekac i co ja bede za ten czas robic? patrzec w telefon? Za czym? I jak moglam tak zrobic zeby sie wybrac na lunch bez lektury?
Nic tylko zostalo mi sie wrocic do domu po ksiazke.
 Odleglosc niezbyt wielka, moze 6 mil co oznacza 6 minut jazdy, po drodze 3 swiatla z czego dwa krotkie. Niby pestka ale strata czasu. Zaczelam sie ociagac z decyzja az do momentu gdy uprzytomnilam sobie ze nie, nie zapomnialam, ze polozylam ja na dachu samochodu a ten stuk co slyszalam to byl moment gdy na zakrecie zesliznela sie i spadla na jezdnie.  
Wiec wyboru nie mam - musze jechac i odszukac o ile ktos nie znalazl i zabral - bo ona jest biblioteczna i za zgube policza mi 30 $ + najem sie ambarasu. 
I ze jesli nie odnajde to bede musiala na naszej sasiedzkiej stronie internetowej dac ogloszenie o zgubie.......
Wiec pojechalam spowrotem do domu nawet nie rozgladajac sie na trasie za ksiazka bedac pewna ze zgubilam ja tam pod domem sasiadki kiedy to cos stuknelo. 
     Wyobrazcie sobie ze zajezdzam na to miejsce i cud! ksiazke ktos zobaczyl bo spacerujacych, biegajacych i oprowadzajacych psow bylo cale tlumy na osiedlu i polozyl na trawniku opierajac o slup oswietlenia.
Oczywiscie chapnelam jak diabel dusze i postanowilam na wspomnianej stronie umiescic podziekowanie  - co zrobilam dzis rano. Plus ciesze sie ze tak ta osoba zrobila - zostawila przy ulicy zamiast zabierac do domu bo to ulatwilo mi odzyskanie.
     Pozniej gdy dzwonil moj maz pracujacy w Kentucky i pytal co nowego, z wielkim wstydem opowiedzialam o mej przygodzie pytajac : i co Ty na to? a on odpowiada : coz moge powiedziec ? Shit head i tyle.

* * * *

     Pare lat temu, 5 albo 6, syn mieszkajacy w Bostonie opowiadal mi zaslyszana historie a zainteresowala go nie tylko swym charakterem ale rowniez faktem ze uczeszczajac na bostonskie plaze z widzenia znal to miejsce i na szczescie nigdy nie skorzystal.
Chodzi o chinska restauracje tuz przy plazy, bedaca raczej mizerna szopa niz czyms imponujacym, ale wielu ludzi korzystalo ze wzgledu na bliskosc i niskie ceny posilkow.
     Jednego dnia "restauracja" otrzymala inspekcje sanitarna i wpadla w wielkie klopoty - bylo w niej wiele przekroczen podstawowych przepisow, ogolna niechlujnosc i brak higieny. Ale najgorszym okazala sie chlodnia w ktorej znaleziono dziesiatki a moze setki zamrozonych trupow czegos wygladajacego na....mewy czy im podobnego ptactwa. Miejsce zaraz zamknieto a wlasciciel utracil licencje do jej prowadzenia i w dodatku czekaly go konsekwencje sadowe.
 Oczywiscie zaczal sie mocno wybraniac mowiac ze nie zrobil nic zlego: te ptaki , choc w jadlospisie figuruja pod nazwa "beach chicken" (plazowe kurczaki) bez podania wlasciwej nazwy to przeciez mieso jak kazde inne i podobne do kurczakow, i w Chinach sa popularnym pozywieniem.
 Wogole nie docieralo do niego ze w USA czy innych krajach spozywa sie mieso z hodowli, zdrowe i certyfikowane, ze co sie je w Chinach to nas nie obchodzi. 
     Syn i ja oczywiscie bardzo nadawalismy na chlopa, na jego ignorancje, na nie przestrzeganie prawa i przepisow i ogolnie na emigrantow kompletnie nie szanujacych praw kraju do ktorego sie przenosza, co tu jest nagminne.
Syn uprzytomnil sobie wtedy ze faktycznie widuje bardzo duzo wedkarzy pochodzenia chinskiego czy podobnego - i wiadomo czemu - co zlowia sprzedaja takim rodzinnym straganom, cokolwiek by to nie bylo.
 I teraz masz - grozny, wrecz mordrczy koronavirus przywleczony z Chin. Co tylko o tym uslyszalam zaraz mi sie przypomniala historia beach chicken - ze poniekad nic dziwnego iz zaraza powstala w Chinach skoro tam jedza co im wpadnie w rece i jeszcze wyglada ze sie z tego ciesza. 
Ale to jedna sprawa, druga to reakcja i odpowiedz rzadu chinskiego na prawie swiatowy zakaz wjazdu obywateli chinskich do innych krajow - RASIZM !!!!!!
Nawet nie wiem jak to skomentowac poza kompletna ignorancja, nie zrozumieniem smiertelnej sytuacji , rozprzestrzeniania sie i ogolne zagrozenie dla ludzkosci. Nie mowiac ze teraz wyszlo iz wiedzieli kilka tygodni wczesniej o wybuchu epidemii a ukrywali przed swiatem i obywatelom pozwalali na zagraniczne loty. Jak to o nich swiadczy? O narodzie majacym sie za pepek i kolebke cywilizacji, wynalazkow i postepu, zapominajac ze to bylo dawno temu ale minelo - i rezultaty widac.
 Jestem bardzo na nich oburzona bo wypadek, zly los to jedno, a zaniedbanie, brak odpowiedniej reakcji i akcji to co innego - a ich odpowiedz to RASIZM. 
Nigdy nie kusily mnie podroze na Daleki Wschod czy do Afryki - jakos oba kontynenty wciaz sa kolebka nowych i smiertelnych chorob, brak higieny u nich jest normalka i odstraszal mnie, tak samo jak ta targowa, straganowa, atmosfera i chaos. 
Bylam dwa razy na Bliskim Wschodzie - a i tam pilam jedynie wode butelkowana, nawet zeby w niej szczotkowalam , balam i brzydzilam sie ich toalet , z dwojga zlego NIEMAL wolac te na stojaka gdzie prawie niczego nie musialam sie dotykac. Plus chodzilam glodna - nie moge jesc tego wschodniego jedzenia - i wyglada ze dobrze robie. 

Dzisiaj u nas Wielkie Narodowe Swieto - Super Bowl - czyli mecz o mistrzostwo kraju w footballu. 
Wczoraj ogolocono sklepy z artykulow piknikowo- grillowych i piwa oczywiscie, miasto puste i ciche bo kazdy albo juz celebruje choc jeszcze nie ma poludnia, wszystkie sportowe restauracje juz pelne, a pod domami beda pracowac grille. 
Wyglada ze jedynie Serpentyna ma to w nosie i spedza dzien normalnie .
Co roku dowiadujemy sie ile wynosila rekordowa cena biletu, takiego odkupionego od kogos innego - co narazie zglosil sie taki co za bilet na mecz ( tym razem odbywa sie w Miami, sasiedztwie corki ktora to zlekcewazyla i pojechala na weekend do Atlanty, rodziny Johna) - zaplacil 14 000 $.
 Dokladnie polowe tego co kazde z naszej rodziny dalo za swe samochody. 
Wedlug mnie to nawet wygodniej ogladac w domu ale co ja tam wiem - ani nie jestem chlopem ani piwoszem, ani milosnikiem footballu ani nie stac mnie na wyrzucanie pieniedzy na drogie bilety. 
Eeeeech... jakos przezyje niedobor tych cech.        

  

18 komentarzy:

  1. Fui... Jakie to mało wytworne - czytać podczas posiłku... Wiem coś o tym, gdyż sam robię to od 73 lat. Bywało - z łyżką/widelcem w jednej a latarką kieszonkową w drugiej przedniej kończynie...
    Pozwolę sobie bywać u Pani. Obiecuję nie być natrętem. Zapraszam - jeśli wola.

    OdpowiedzUsuń
  2. I najgorsze ze mam w nosie to co sobie o moich manerach stolowych mysla inni !
    Lubie wiec czytam - i skoro tez tak masz to rozumiesz...
    Dziekuje wiec za poparcie i fajno ze jestesmy w tym samym klubie.
    Jakiego rodzaju ksiazki lubisz?
    Nie jestem Pania, na imie mam Serpentyna.
    Bywaj u mnie, wcale nie bedziesz natretem - ciesze sie ze chcesz i dziekuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mnie życie urobiło, że do nieznajomych, zwłaszcza kobiet, z estymą... Serpentyno...
      - Jakie książki lubię?
      - Dobre.
      Łatwiej by mi było napisać czego nie lubię [od kilku lat - martyrologiczno-wojenno-cierpiętniczo-rozliczeniowych, ckliwie-martyrologiczno-hagiograficznie uświęcających, niepotrzebnie wulgarnych w warstwie leksykalnej; bo podobno są bardziej "naturalne",
      prymitywnych romansów i naiwnie prostackich "kryminałów, bzdurnej fantasy mnożącej duchy wilkołaki i inne wiedźminy... I wiele innych...
      Lubię natomiast starą poezję [do - powiedzmy - połowy XX wieku], dobrze zbudowaną beletrystykę i literaturę faktu, literaturę traktującą o religiach i religioznawstwie, literaturę dotyczącą antyku i historii epok późniejszych Europy i świata [to skaza zawodowa], podróżniczą - reporterską i beletrystykę w typie Hemnigwaya, ale też tę z zakresu astronomii i science-fiction w typie Lema, Bradburego, Asimova, Strugackich, Ph. C. Dicka i innych ["skaza" wynikająca z formalnego wykształcenia]. Czytam po polsku, czesku, rosyjsku [oraz pokrewnych językach słowiańskich]i niemiecku. Nie trawię angielskiego... Przez ostanie 4 - 3 lata "pochłonąłem" wszystko, co mogłem w wersji papierowej i elektronicznej dostać od Willibura Smitha, Stephena Kinga, Clive Cusslera, nie licząc panów Clancy, Ludluma etc... Od 21 lat jestem emerytem. Mam czas. Chyba już niedużo, ale wciąż jeszcze...
      Wyszedłem na samochwała. Pardon...
      Pozdrawiam ponadoceanicznie...

      Usuń
  3. Bardzo ciekawy przekroj Twych zainteresowan i lektur.
    Dobrze ze bedac emerytem masz czas robic co lubisz i interesuje Cie.
    Moje lektury sa o troche innej tematyce choc wlasnie to ze lubie literature faktu zgadzaja sie. Lubie historie, a w tym szczegolnie historie ukryta, malo znana.
    Lubie czytac o dawnych podroznikach-odkrywcach, opowiesci z epoki napoleonskiej ale wojen swiatowych tez.
    Moja domowa biblioteczka jest pelna ksiazek zwiazanych z tymi tematami.
    Nie tykam sie romansow czy powiesci z obecnych czasow - i lubie dobre kryminaly. Z nich najbardziej fascynuja mnie takie "ze sali sadowej", mam do nich wielka slabosc gdyz bardzo interesujace dla mnie sa potyczki adwokatow.
    Mieszkajac w USA sila rzeczy duzo czytalam o historii powstania kraju, podobnie Kanady, Meksyku - i duzo mnie nauczylo.
    Ksiazki od dziecinstwa byly mym hobby i nadal tak mam - a bedac jak Ty emerytka mam na czytanie wiecej czasu niz dawniej.
    Moja domowa biblioteczka zawiera naprawde duzo wspanialych pozycji i do niektorych wciaz wracam ponownie czytajac.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy korzystasz z elektronicznych wersji lektur - mp3 lub pdf? Po polsku jest tego b. wiele, choć prym zdają się trzymać Czesi. Od początku "ery komputerowej" stałem się fanem wydań elektronicznych tak "książki mówionej" jak i czytanej z ekranu... Dobry aktor - lektor potrafi swoim wydobyć to, co zmęczone oko przegapi... Z kolei czytnik [choćby typu android] to pojemność i wygoda!
      Z papierowych edycji zatrzymałem tylko wydania XVII - XIX wieczne; niewiele tego, Stanisława Lema, Marka Cerama, Paula Herrmnna, Basila Davidsona, Frazera, Ritchie Caldera, Thora Heyerdahla, von Daenikena, wydania czeskie i niewiele ponad to...

      Z Krainy Teoretycznej Zimy [+12 Celsjusza]pozdrawiam ciepło...

      Usuń
  4. U mnie tez mielismy kilka iscie letnich dni - w niedziele +25 st. Nasze zimy zawsze sa lagodne i prawie zawsze bezsniezne ale te byly nadzwyczaj cieplymi. Kwitna nam narcyze.
    Nie, nie czytam elektronicznych ksiazek ale widze ich uzytecznosc w pewnych okolicznosciach.
    Wydania XVII-to wieczne? Toz to prawdziwe skarby, szczesciarzu.
    Posiadam serie (40 tomowa) ksiazek z ery napoleonskiej napisana przez niejaka Louise Muhlbach wydana w roku 1867 lub w tym okresie i to najstarsze jakie mam, tez biale kruki ale chyba niedoceniane bo gdy kupowalam online ok 18 lat temu to za calosc zaplacilam ok 50 $ czyli lekko ponad dolar za tom.
    Sa w doskonalym stanie, zwlaszcza kartki, plocienne okladki bedac lekko przytartymi. Pieknie i dojrzale napisane, widoczna w nich znajomosc faktow historycznych a takze bogatym jezykiem robiac je ciekawymi.
    Ogolnie doszlam do wniosku ze juz nikt nie pisze takich ksiazek jak dawniej, podobnie jak nie tworzy muzyki jak dawniej, majac na mysli muzyke powazna ktora kocham.
    Odwzajemniam zyczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najmocniej przepraszam z mimowolny błąd - zabrakło jednej "głupiej" kreski to nie XVII lecz XVIII - wieczne [zaledwie 2 sztuki] i kilkanaście XIX-wiecznych - polskich, niemieckich. I tak zamiast na krezusa wyszedłem na...[tu wstaw dowolny pejoratyw - przyjmę z pokorą]. Te "kilkanaście - część pisana "krakowskim szryftem" zwanym u nas "szwabachą" - ma rodowód mazurski [modlitewniki, postylle, Biblia [wierny przedruk B. Gdańskiej rodem z Królewca z 1786 r.], ale też druki raczej dalekie od religijności n.p. Goethe, niemieckie wydanie filozofa Lao Tse, poradniki erotyczne [ba! i to jak!!!], lwowską serię [tak!!!] "Pana Wołodyjowkiego" czy tom poezji "Vom Wald und Welt" J. von Eichebndorffa - Halle,1854 r. [do 1945 własność niejakiego Franza Schierottki; jeśli ów rok przeżył to już od dawna gryzie xiemie ów Sierotka]. Piszesz, że dziś się tak nie pisze. Dodam - dziś się tak artystycznie i pieczołowicie nie oprawia książek. A szkoda...
      Co do muzyki... Brak mi [poczynając od 1963 roku] tylko sześciu koncertów noworocznych Wiedeńskich Filharmonków w wersji filmowej... Szukam ich w kosmosie internetu. Ostatnio znalazłem sześć najstarszychz Willy Boskowsky`m... Siadasmy obydwoje z moją lepszą połową...słuchamy...
      "Walczyć i szukać. Znaleźć i nie poddać się" [Wieniamin Kawierin - Dwaj kapitanowie].
      Obawiam się, że nadużywam Twego czasu i cierpliwości...
      Pozdrawiam.

      Usuń
  5. Mewy? Te smierdzace rybami mewy? Jak to mozna jesc?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nitager - no jak to jak? Jak dwa w jednym : kurczak z ryba 😅

      Usuń
    2. Wyglada ze wszyscy oprocz chinczykow wiedza ze mewy i inne nadmorskie ptactwo zywi sie padlina a to przeciez prowadzi wlasnie do powstawania przeroznych chorob - i stad caly klopot.
      Nie rozumiem jak mozna byc az takim ignorantem by nie rozumiec i stosowac podstaw higieny. W opisanym przypadku dochodzi jeszcze przekonanie i upartosc wlasciciela, kompletne omijanie praw kraju do ktorego sie sprowadzil.

      Usuń
    3. Juz Tony Halik mowil, ze Chinczycy jedza wszystko, co lata, pelsa i plywa, oprocz samolotu, czolgu i lodzi podwodnej - ale nie wiedzialem, ze te wypowiedz nalezy traktowac doslownie.

      Usuń
    4. Ale fajne! I nowe dla mnie - dziekuje.
      Poza tym pasuje do obecnej sytuacji.

      Usuń
  6. Szczerze mowiac ja tam sie nie dziwie, ze Chinczycy jedza wszystko co sie rusza. Skads musieli brac pozywienie dla tych milionow ludzi, nauczyli sie wiec jesc i wykorzystac wszystko, co przedstawia soba bialko. Nie dziwie sie im wcale, chociaz brzydzi mnie to potwornie.
    Nie od parady funkcjonuje zart, ze w okolicy chinskiej restauracji nie uswiadczysz bezpanskiego psa czy kota, nie mowiac o szczurach. Obawiam sie, ze to nie jest zart, ale oni z kolei nie rozumieja dlaczego reszta swiata tak sie oburza...
    Dlatego jak zamawiamy chinszczyzne do domu ( raz na jakis czas lubie ) – to tylko i wylacznie moj ukochany beef & black beans sauce. Smaku i wygladu wolowiny nie podrobia, nie ma sily, na tyle sie znam.
    Mnie jak i Ciebie zupelnie nie ciagnie w tamte rejony swiata, brrr.
    Moja przyjaciolka pojechala na wymarzona podroz do Chin z corka pare lat temu do Shanghaju.
    Wiesz jakie przywiozla wspomnienie? Nie zwiedzanie, zabytki, kultura, nie...
    Najsilniejszym ich obu wspomnieniem z ulic i miast chinskich bylo :
    Jejku, jak tam strasznie smierdzi !
    Ponoc smrod gotujacych sie wszedzie calymi dniami na ulicach potraw byl obezwladniajacy.
    Pozdrawiam Serpentyno!
    Sh...t head , tez cos , no wiesz? :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak Ty mam tylko jedna chinska restauracje ktorej ufam choc w miescie jest ich wiele - jakos zawsze bylo we mnie przekonanie ze ich mieso jest podejrzane a kuchnie niezbyt higieniczne. Lubie kilka potraw chinskich jak pepper steak czy mongolian beef, lubie ich fried rice ale jadam tylko w tej PF Chang.
    Patrzac na filmy z takich bardzo wschodnich miejsc i widzac tamtejsza atmosfere na ulicach tez mnie odpycha a takze dziwi jak mieso "przezywa" tamtejsze upaly caly dzien bedac na straganach na otwartym powietrzu, oblepione muchami - to musi sie pozniej odbic na ludziach.
    Twe znajome mialy racje - przeciez i w restauracjach smierdzi przepalonym olejem, nigdy dobrze nie wyczyszczonymi wokami itd - wiec co dopiero na ulicach.
    Odwiedzanie tamtych stron nie dla mnie .
    Tak, tak mi maz powiedzial, wyobraz sobie ale troche zasluzylam na to - bo kto jezdzi z ksiazka na dachu auta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serpentyno, po prostu troche stracilas koncentracje, to wszystko przez te komorke!

      Po tym jak kiedys wlasnie przez komorke wylecialam autem do rowu i auto sprasowalam na placek
      – nie tykam , chodzby dzwonila jak dzwony koscielne – jesli tylko :
      a) Prowadze auto
      b) Mam zajete rece
      c) Jestem na gorze a ona dzwoni na dole
      Olewam! Po prostu najpierw mysle o sobie – a potem o komorce.
      Oddzwonic zawsze mozna, a ja juz sie narazac wiecej nie bede.
      Widzisz, Tobie tez mogla ta ksiega spasc na szybe i zrobic potezna szkode.
      Dobrze, ze ja zgubilas !:))

      Usuń
  8. Ja tez stosuje ta zasade - w opisanym przypadku telefon i rozmowa mialy miejsce jeszcze w garazu, nie w czasie jazdy - ale przedewszystkim moja rodzina ma w swoich samochodach Bluetooth, telefon poprzez radio i do tego nie trzeba rak by odebrac, czyli przyczyna zapomnienia o ksiazce niby byl telefon ale nie w czasie jazdy. Przez Bluetooth gdy chce dzwonic do kogos to mowie mikrofonowi i on to za mnie wykonuje, swietny wynalazek. zreszta moge powiedziec ze potrzebuje adres do tego czy innego miejsca i zaraz mnie poprowadzi dajac dyrekcje albo moge pytac o najblizsza stacje benzynowa, restauracje czy kino i zaraz mi powie, podobnie jak to robia komorki. U mnie mowia bo nie mam tak nowego samochodu jak moi , u nich wszystko oprocz powiedzenia pisza na ekranach. Ale i tak odpowiadam tylko na telefony rodziny, obce ignoruje czyli jezdze bezpiecznie jesli chodzi o telefony. - i bardzo nie lubie kierowcow na telefonach.
    Dziekuje za troske i uwagi, Kitty - wszyscy sie powinnismy do tego stosowac i zrobic szosy bezpieczniejszymi, dobrze robisz ze nam przypominasz.

    OdpowiedzUsuń
  9. To kładzenia na dachu samochodu to paskudny nawyk- mój mąż w ten sposób stracił kilka par rękawiczek i kilka zabawek dziecka. Chińczycy jedzą wszystko. Jest nawet takie powiedzenie na ten temat: Japończyk gdy myśli o jedzeniu zastanawia się jak najładniej je podać na talerzu a Chińczyk ma inny problem- co by tu jeszcze mozna zjeść, nawet gdy nie jest to stricte jedzenie.
    Serdeczności;)

    OdpowiedzUsuń
  10. To byl moj pierwszy i ostani raz i nawet nie skonczyl sie calkowita zguba - ale nawet ten jeden raz mnie nauczyl by tego nie robic.
    Ach, z tym pozywieniem ludzkim ! Moja corka byla jednego razu w Peru i tam w restauracji widziala na czyims talerzu cos absolutnie kojarzacego sie ze szczurem. Rozpytala sie i okazalo sie ze taki miejscowy pies, bardzo malego rozmiaru, ich rarytas i drogi bo z hodowli.
    Oczywiscie wyszla stamtad i pozniej tylko polowala na amerykanskie restauracje co nie bylo latwe i niedostepne gdy byli na prowincji.
    Jak juz to gdzies pisalam potrawy to bylo duza przeszkoda dla mnie by nie odwiedzac pewnych krajow i nawet kontynentow.
    Mnie sie zdawalo ze i japonczyk niejedno niejadalne zje .....

    OdpowiedzUsuń